Beta: Taimi Arvoitus
Tydzień później stałam na peronie w Londynie. Przez całą drogę oraz ostatni tydzień dosyć rzadko się odzywałam. Raczej nie chodziłam na zajęcia, spędzałam czas siedząc w swoim dormitorium, spacerując po błoniach albo co jakiś czas odwiedzając panią Pomfrey, prosząc ją, aby dała mi jakiś środek na sen albo na ból brzucha, który od dobrych kilku dni męczył mnie non stop. Na posiłki też nie schodziłam, nie chciałam czuć na sobie wścibskiego wzroku innych uczniów. To Hogwart i tu różne wieści roznoszą się bardzo szybko. Nie interesowało mnie co dzieje się w świecie wybrańca, co szykowali ani czy w ogóle żyli. Kompletnie nie miało to dla mnie teraz wszystko sensu. Tylko Alice, moja najlepsza przyjaciółka przy mnie siedziała. Przynosiła mi ciepłe tosty z Wielkiej Sali, kiedy ja po raz kolejny z samego rana zaczynałam płakać. Goniła mnie, abym poszła w końcu do toalety się umyć, bo, prawdę mówiąc, nawet tego mi się nie chciało. Gdybym mogła, to pewnie bym nie wychodziła z łóżka, zamknęła się na cztery spusty i nikogo do siebie nie dopuszczała. Byłam naprawdę wdzięczna Alice, że przy mnie jest, ale to wszystko tak strasznie mnie męczyło. Nadal nie pogodziłam się ze stratą bliskiej mi osoby. Co chwilę słyszałam, że z czasem będzie lepiej, ale jakoś nie wierzyłam w to.
Peron powoli stawał się coraz bardziej pusty,
profesor McGonagall powiedziała mi, że czekać będzie na mnie
babcia. Tylko że teraz nie widziałam tutaj żadnej starszej
kobiety. Swoją babcię ostatni raz widziałam około dziesięć lat
temu, nie pamiętałam jej dokładnie.
Znałam tylko jej krzyk, który
skierowany był w stronę mamy. Nie wiedziałam jednak,
o co się pokłóciły, więcej się pod jej domem nie pojawiłyśmy.
Wzięłam kufer i powolnym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia
pomiędzy dziesiątym a dziewiątym peronem. Kiedy chciałam już
przez nie przechodzić, usłyszałam cichy trzask. Na peronie
pojawiła się starsza, siwowłosa kobieta. Odwróciłam się i
spojrzałam na nią. Była średniego wzrostu, trochę przy kości.
Miała zakręcone, jakby na papiloty, krótkie włosy, a jej twarz
pokryta była wieloma bliznami. Kiedy spojrzała na mnie byłam już
pewna, że to moja babcia. Miała oczy podobne do oczu mamy.
– Chodź tu, nie będziemy sterczeć przecież przez godzinę na
stacji. – Usłyszałam.
Podeszłam powoli do kobiety, ciągnąc za sobą swój kufer.
Chciałam jej coś powiedzieć, przywitać się, może przytulić,
ale odstraszał mnie jej wredny wyraz twarzy.
– Złap mnie – powiedziała po chwili, zanim zdążyłam
cokolwiek powiedzieć.
Wykonałam jej polecenie. Chwyciłam ją delikatnie za dłoń i
mocniej ścisnęłam rączkę kufra, aby podczas teleportacji go nie
zgubić. Nagle zaczęłyśmy się kręcić, przemierzać wiry, aż
znalazłyśmy się przed wielką posiadłością.
Był to dom, w którym wychowała się mama. Na pierwszy rzut oka
miał z jakieś trzy piętra, z czego ostatnie zapewne było
strychem. Wejścia na posiadłość broniła żelazna brama, za nią
ciągnęła się aż do samych drzwi wejściowych kamienna ścieżka,
którą już po chwili kroczyłyśmy. Niebieskie ściany oraz biały
dach domu bardzo dobrze do siebie pasowały. Wszystko wyglądało
bardzo schludnie, ładnie i przyjemnie. Dziwiło mnie, że w takim
miejscu żyła taka okropna osoba. Nagle przed moimi nogami przebiegł
kot, który jednym susem wskoczył na drzewo. Przykuł on moją
uwagę, bo uwielbiałam koty.
Drzwi wejściowe, pod które podeszłyśmy, były wielkie i
drewniane. Stanowiły one przejście do wnętrza domu. Pierwszym
pomieszczeniem, które dane było mi zwiedzić był przedpokój. Był
on bardzo ładnie ozdobiony. Chodziło się po jasnym drewnie, ściany
pomalowane były na kolor morelowy. Na ścianach wisiały portrety
przodków, które przyglądały mi się z zainteresowaniem, szepcząc
coś do siebie. Wisiały też głowy skrzatów, które były
powieszone w równym rządku, od najstarszego do najmłodszego.
Osobiście nie mogłam zrozumieć jak można było te biedne
stworzenia w tak okrutny sposób wykorzystywać. My z mamą nigdy
skrzata nie mieliśmy, uczona raczej byłam szacunku do istot
magicznych.
– Zostaw kufer w przedpokoju i chodź za mną – powiedziała
babcia.
Pośpiesznie odstawiłam walizkę pod ścianę i ruszyłam za
kobietą, która weszła do pokoju tuż obok. Po przekroczeniu progu
uderzył mnie zapach niesamowitej słodyczy. Coś jak jabłka,
cynamon i czekolada. Poczułam się tak, jakbym znalazła się przy
świątecznym stole, na który przed chwilą został położony
pyszny jabłecznik, własnoręcznie robiony. Rozejrzałam się
mimowolnie po pomieszczeniu, ale zamiast słodkości stojących na
stole zobaczyłam tylko kilka par oczu wpatrujących się we mnie z
zaciekawieniem. Od razu wróciłam na ziemię. Osób tych kompletnie
nie znałam, nikogo mi nie przypominali i nie rozumiałam dlaczego
tutaj są i czego ode mnie chcą. Patrzyłam więc i ja na nich i
czekałam, aż w końcu sytuacja sama się jakoś rozwinie.
– Emily, jak ja cię dawno nie widziałam! – Usłyszałam.
Kobieta w bujnie upiętych blond włosach i zielonej, trochę
pogniecionej garsonce podeszła do mnie.
Włosy nie mogą być “bujnie upięte”. Mogą być bujne.
Przytuliła mnie wielkimi ramionami, a moja
twarz przylgnęła do jej ciała. Jeszcze chwila tego
przytulania i chyba przestałabym oddychać.
– Ostatni raz cię widziałam jak byłaś taką małą, słodką
dziewczynką. A teraz? Piękna panna – kontynuowała kobieta.
Na mojej twarzy pojawił się delikatny
rumieniec. Odpowiedziałam jej miłym
uśmiechem, a kiedy kobieta odsunęła się,
odsłaniając wszystko to, co było za nią, zobaczyłam, że ustawił
się przede mną rządek ludzi chcących mnie powitać.
Chwilę trwało, aż wszyscy mnie wyściskali, złożyli
kondolencje i powiedzieli kilka miłych słów. W między czasie
dowiedziałam się, że ta blondynka, co podeszła do mnie jako
pierwsza, to była ciocia Meg, która na stałe mieszka w Francji.
Był tu też wujek Joseph, mąż cioci oraz ich dwójka dzieci.
Oprócz nich przybyła tu chyba połowa mojej rodziny, a ja zamiast
się cieszyć, że ich poznałam, powstrzymywałam się aby nie
zapytać gdzie byli przez te wszystkie lata i co robili, jak byłyśmy
z mamą w potrzebie.
– Usiądź, kruszynko – powiedział do mnie wujek, przysuwając
mi fotel.
Usiadłam na nim. Dorośli zaczęli rozmawiać
między sobą, a ja, czując na sobie wzrok młodszego kuzynostwa,
postanowiłam rozejrzeć się trochę po pomieszczeniu. Pokój
dzienny był równie przytulny co przedpokój i naprawdę dziwiłam
się, że w takim miejscu żyje tak niemiła kobieta.
Siedzieliśmy na miękkich fotelach wyłożonych materiałem w
różowe kwiatki. Kremowe ściany kontrastowały z ciemnobrązową
wykładziną, a ciemne, stare meble tylko dodawały uroku. Na jednej
z komód stał bardzo ozdobny wazon, a w nim czerwone tulipany. Kiedy
przesuwałam wzrokiem po ruszających się obrazach natrafiłam na
zdjęcie, które przedstawiało mnie oraz moją mamę podczas
ostatnich świąt Bożego Narodzenia. Zacisnęłam mocniej usta, nie
chcąc znowu wybuchnąć płaczem.
– Emily, ciotka do ciebie mówi. – Usłyszałam karcący głos
babci popijającej herbatę z porcelanowej filiżanki.
Momentalnie odwróciłam głowę w stronę blondynki i spojrzałam
na nią lekko pytającym wzrokiem.
– Przepraszam, zamyśliłam się – odpowiedziałam.
– Nic nie szkodzi. Opowiadaj, jak w Hogwarcie. Dużo się
zmieniło? Podobno ten stary pryk nadal jest dyrektorem? –
zapytała.
– Profesor Dumbledore? Tak. Jest dyrektorem. W szkole ogólnie
bardzo dobrze, dużo nauki, ale nie narzekam. Egzaminy poszły bardzo
dobrze – powiedziałam uprzejmie. Zdenerwowało mnie, że nazywa
profesora Dumbledora starym prykiem, ten czarodziej nie zasługiwał
na takie traktowanie. Czułam coś, że nie za bardzo polubię tę
kobietę.
– Och, to dobrze, dobrze. Moja Monique i Nathalie chodzą do
Beauxbatons. Ostatnio w Hogwarcie uczniowie francuskiej szkoły byli
goszczeni. Jak ci się podobały ich mundurki? – kontynuowała
ciocia Meg.
– Były bardzo ładne, ale wiem, że nieodpowiednie na tutejszy
klimat. Wszystkie dziewczęta bardzo narzekały, że im zimno –
odpowiedziałam.
A najbardziej narzekała grupka dziewczyn, która otaczała Fleur
Delacour. Były one naprawdę strasznie irytujące z tym swoim
gadaniem. Kilka razy proponowałam im sama, że mogę pożyczyć
jakiś sweter, szalik, rękawiczki, ale one, że nie, bo nie będzie
pasować to do ich sukienki. Że też Krukoni musieli mieć takiego
pecha, aby gościć te małe damy.
– Będziemy się zbierać. Za godzinę odbędzie się pogrzeb w
pobliskiej wsi – powiedziała babcia, a następnie wstała, chcąc
się pewnie szykować.
– Już? – zapytałam ze zdziwieniem.
– A coś ty myślała? Na co mielibyśmy czekać?
Myślałam, że pogrzeb będzie jutro, ewentualnie pojutrze.
Miałam nadzieję, że dadzą mi się do tego jakoś przygotować, a
nie, że będziemy musieli tam iść nawet nie godzinę po moim
przyjeździe. Chcąc nie chcąc zebrałam się jednak ze wszystkimi,
różdżkę schowałam do tylnej kieszeni spodni, a potem ruszyliśmy
w drogę.
Dorośli szli z przodu i rozmawiali ze sobą, ja ciągnęłam się
za nimi, ponieważ kompletnie nie miałam ochoty na rozmowę. Nawet
dwie moje kuzynki szły szybciej, w ogóle się do mnie nie odzywały,
a ja zaczynałam zastanawiać się, czy one w ogóle potrafią
rozmawiać po angielsku. Robiło się już ciemno, kiedy doszliśmy
do cmentarza. W jego tylnej części czekał już wykopany dół,
trumna z moją mamą wisiała spokojnie tuż nad ziemią, a dwóch
mężczyzn wyczekiwało naszego przybycia.
Kiedy tylko jako ostatnia przekroczyłam bramę,
mężczyźni unieśli różdżki i wypowiedzieli jakieś zaklęcia,
które prawdopodobnie chroniły nas przed mugolami. Po sklepieniu
rozeszło się różnokolorowe półkole, które znikło dopiero
wtedy, kiedy dotknęło ziemi tuż za wysokim murem. Większość
rodziny stała już przy urzędnikach, więc i ja podeszłam do nich
niechętnie. To wszystko dla mnie działo się tak strasznie szybko.
Jeszcze niedawno jechałam ze szkoły do Londynu, już stałam na
cmentarzu, a pewnie zaraz będę popijać
herbatę przy wielkim stole i nawet nie
obejrzę się, kiedy znajdę się w ciepłym łóżku.
Obaj panowie mieli na sobie odświętne czarne szaty
czarodziejskie, ich głowy zdobiły takie same meloniki, jeden,
straszy miał w dłoni zwinięty zwój pergaminu, a drugi, młodszy,
trzymał zapieczętowany biały list.
– Możemy zaczynać? – zapytał jeden z mężczyzn.
Zanim zdążyłam coś powiedzieć babcia kiwnęła tylko głową
i ceremonia rozpoczęła się. Patrzyłam na to wszystko wystraszona,
trumna uniosła się wyżej, dookoła niej pojawiły się wieńce z
czarnymi kwiatami, które lekko pochylały się tak, jakby właśnie
płakały.
– Zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać Amelie Waiss –
Usłyszałam.
Wraz z tymi słowami po moich policzkach popłynęły łzy.
Kompletnie się wyłączyłam, nic nie słyszałam, tylko znowu
czułam ten okropny ból sprzed tygodnia. Widziałam jak obaj panowie
coś mówią, odczytują z pergaminu, a potem machają różdżkami
nad trumną.
Chciałam na nią wskoczyć, otworzyć i sprawdzić, czy moja mama
na pewno tam jest. Bo ja nie wierzyłam. Cały czas miałam nadzieję,
że to tylko głupi żart, że zapadłam w jakąś długą śpiączkę
i mam tylko głupi sen. Ale łzy, ból, to wszystko było takie
prawdziwe.
Nie wiem, ile trwała cała ceremonia, nie
patrzyłam przecież na zegarek. Zaczęło do
mnie wszystko docierać dopiero wtedy, kiedy trumna zaczęła
powoli opadać.
Powt.
Z mojego gardła wydobył się dziwny jęk. Chciałam krzyczeć,
walić pięścią w ziemię, ale byłam tak sparaliżowana, że nie
mogłam się ruszyć. Trumna opadała, zaczarowane łopaty zaczęły
przysypywać ją ziemią, a potem, na powierzchni, pojawił się
skromny nagrobek.
– Mamy jeszcze list dla młodej panny Waiss od jej mamy. –
Usłyszałam.
Spojrzałam na młodego urzędnika. Podszedł do mnie, wręczył
mi zapieczętowaną kopertę, a potem odsunął się na kilka kroków.
Obejrzałam podarunek ze wszystkich stron. Nic nie było na nim
napisane, mama musiała napisać go przed śmiercią i zadbać o to,
aby wiedzieli komu mają go dostarczyć.
Kilka minut później bariera była już ściągnięta, część
rodziny, w tym ciocia Meg, teleportowała się już do siebie. Na
cmentarzu zostałam tylko ja i babcia. Kobieta nawet nie czekając na
mnie ruszyła w stronę, z której przyszłyśmy. Poszłam więc
powoli za nią.
Rozglądałam się po okolicy, było już ciemno i niewiele mogłam
dostrzec, ale wolałam to, niż słuchanie zrzędzenia starszej
kobiety. Zastanawiałam się, czy będę musiała mieszkać z nią w
te wakacje. Jeśli tak, to miałam nadzieję, że dostanę jakiś
odległy pokój i nie będę musiała spędzać z nią zbyt dużo
czasu. Rozglądając się tak, zastanawiałam się, jak wyglądało
to miejsce, kiedy wychowała się tu moja matka i jaka była babcia,
kiedy była trochę młodsza.
Nie minęło dużo czasu, nim znalazłyśmy się znów w domu.
Babcia weszła do niego pierwsza, zostawiając otwarte drzwi, abym
mogła wejść za nią. Zamknęłam je za sobą i widząc sylwetkę
starszej kobiety w salonie podążyłam tam.
– Nie siadaj. – Usłyszałam, kiedy już chciałam zatopić
się w miękkim fotelu i odpocząć.
Stanęłam więc obok i z zainteresowaniem patrzyłam na kobietę.
Spodziewałam się wygłoszenia jakiejś przemowy o zasadach, o tym
jak powinnam się zachowywać i gdzie będę spać.
– Nie możesz tutaj zostać. Nie życzę sobie twojej osoby w
moim domu. Nie masz prawa do mojego majątku ani niczego co należy
do mojej rodziny. A teraz opuść ten dom – powiedziała dość
spokojnie.
Przez chwilę nie wiedziałam co mam powiedzieć. Zastanawiałam
się co ona do mnie powiedziała, a jak w końcu do mnie dotarło, że
właśnie straciłam dach na głową, miejsce gdzie miałam teraz
zamieszkać, to nogi się pode mną ugięły.
– Słucham? – zapytałam zdziwiona.
– Nie zadawaj pytań. Nie jesteś tu mile widziana, tak samo jak
miło widziana nie była twoja matka – powiedziała ze złością w
głosie.
Podeszła do mnie,
mocno złapała za ramię. Pociągnęła w
stronę przedpokoju. Jednym ruchem różdżki otworzyła drzwi,
drugim ruchem różdżki uniosła i wyrzuciła mój kufer, a potem po
za próg domu wystawiła i mnie.
– Nie chcę cię tu więcej widzieć – powiedziała, a potem
zatrzasnęła za mną drzwi.
Stałam przed progiem oniemiała. Przez pierwszą chwilę byłam
bardzo zdziwiona, zakręciło mi się w głowię i straciłam trochę
orientację. Następnie to zdziwienie przekształciło się w pewnego
rodzaju złość. Chwyciłam mocno rączkę swojego dużego kufra
zdobionego pozłacanymi elementami, a następnie wybiegłam przez
bramę tak szybko, jak tylko mogłam. Biegłam przed siebie drogą,
którą jeszcze przed chwilą wracałam z cmentarza. Znalazłam się
ponownie przed nim. Ulice były puste, w niektórych domach paliły
się tylko światła. Co chwilę jakieś dziecko krzyczało podczas
zabawy, ktoś otwierał okno i patrzył przez nie. Ale widząc dziwną
postać przed cmentarzem szybko chował się do środka. Ja
wyciągnęłam różdżkę, trzymając ją mocno weszłam na teren
przykościelny. Udałam się pod sam mur, aby jeszcze raz spojrzeć
na grób swoje matki. Kucnęłam przed nim.
– Co ja mam teraz zrobić? Mamo? – zapytałam.
Nikt mi jednak nie odpowiedział. Czekałam, liczyłam na to, że
dostanę jakiś znak, ale nic się nie zdarzyło. Nawet żaden ptak
nie zaśpiewał. Zerwał się za to mocniejszy wiatr, zrobiło się
trochę chłodniej i chyba zbierało się na deszcz. Nie chciałam
moknąć. Zanim odeszłam pozostawiłam po sobie wyczarowany bukiet z
ulubionych mojej mamy, czerwonych róż i odeszłam.
Wyszłam z miasta, szłam powoli,
ponieważ wiatr nie pozwalał mi iść szybciej. Nie wiedziałam,
gdzie mam się podziać, to i szłam bez
sensu przed siebie.
Powt.
Idąc tak i wdychając świeże powietrze pomyślałam o Dziurawym
Kotle, przez który często z mamą przechodziłam. Wolałam
pomieszkać tam niż w naszym domu. Tam bałam się wejść, było
chyba jeszcze zdecydowanie zbyt wcześnie.
Stanęłam na krawężniku, upewniając się, że żaden mugol
mnie nie widzi, wyciągnęłam różdżkę przed siebie. Usłyszałam
głośny gwizd hamulców i czerwony, dwupiętrowy autobus pojawił
się przede mną. Błędny Rycerz, bo tak się nazywał, był jednym
z popularniejszych środków transportu wśród młodych czarodziei.
Chciałam się nim przejechać, ponieważ bałam się, że przez moje
zdenerwowanie może mi się coś stać podczas teleportacji, której
i tak nie lubiłam. Drzwiczki otworzyły się, a na stopniu stanął
starszy pan, który wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem.
– Dobry wieczór, nazywam się Endrew i będę dzisiaj pani
przewodnikiem. Zapraszam –powiedział.
Wsiadłam do środka, wnętrze pojazdu wcale
nie było takie małe, jak mogło by się wydawać. Spojrzałam w
górę, ciągnęły się tam trzy piętra,
a na każdym było z kilkanaście łóżek, na których spali różni
czarodzieje.
Korzystając z okazji, kiedy Endrew zajmował się moim bagażem
poszłam zająć sobie łóżko.
– Dokąd? – zapytał przewodnik.
– Do Dziurawego Kotła – odpowiedziałam cicho.
– Słyszysz? Kierunek Dziurawy Kocioł!
Mój dzisiejszy przewodnik był starszym mężczyzną. Miał siwe,
krótkie włoski, duże czarne okulary na nosie, żółtą koszulę w
kratę i brązowe spodnie. Wyglądał na normalnego człowieka i
chyba lubił swoją pracę. Kiedy tak jechaliśmy stał na początku
autobusu oparty o ścianę, nawet nie trzymał się poręczy. Swoim
przyjemnym wzrokiem spoglądał na wszystkich pasażerów sprawdzając
czy wszystko jest w porządku.
Położyłam się, ponieważ droga wcale nie była taka krótka.
Przyglądałam się bogato zdobionemu wnętrzu, w rytm jadącego
pojazdu ruszały się kryształowe żyrandole, które jasnym światłem
oświetlały całe pomieszczenie. Mugole nie widzieli tego samochodu,
jechaliśmy zbyt szybko, a po za tym oni przecież nie potrafią
patrzeć.
Łóżka ruszały się do przodu i do tyłu za
każdym razem, kiedy pojazd zwalniał albo przyśpieszał. Było to
naprawdę przyjemne uczucie i nie miałam
ochoty wychodzić z autobusu. Było tu zbyt wygodne i bardzo miło.
– Dziurawy Kocioł. Proszę wysiadać – zawołał Endrew.
Z niechęcią wstałam, zapłaciłam za przejazd, a potem już z
ulicy obserwowałam jak Błędny Rycerz oddała się i znika za
zakrętem. Weszłam do pubu przez duże, drewniane drzwi.
Było tu dość dużo ludzi jak na tę godzinę, ale czego się
można było spodziewać po zwykłym barze przy wejściu do jednej z
najbardziej znanych magicznych ulic? W tej jednak chwili nie
interesowała mnie ulica Pokątna, a jakiś mały pokoik do
wynajęcia. Rozejrzałam się, przy stolikach siedziało wielu
mężczyzn, którzy popijali piwo kremowe albo inny, mocniejszy
alkohol. Widząc mnie u progu część z nich zagwizdała i zaczęła
coś wołać, co po wypiciu takiej ilości alkoholu i tak brzmiało
jak jeden wielki bełkot.
– Świnie. – Oburzyłam się, obrzucając ich pogardliwym
spojrzeniem.
Podeszłam do lady, za barem stał bardzo
zgarbiony i brzydki mężczyzna. Przez ramię przewieszoną miał
ściereczkę w czerwone paski, a na jego twarzy gościł szeroki
uśmiech. Kiedy przechodziłam przez pub, aby dostać się na
Pokątną, on zawsze tu był i chyba wołali
na niego Tom.
– Chciałabym wynająć pokój – powiedziałam do niego bardzo
uprzejmie.
Mężczyzna zaśmiał się dość charakterystycznie. Wciągał
powietrze za każdym razem, przypominało to trochę dźwięk
wydawany przez osły. Poszedł na zaplecze i chwilę go nie było,
wrócił jednak z kluczykiem. Patrząc mi w oczy podał go i nisko
kłaniając się wskazał na schody.
– Pierwsze piętro, numer czternaście.
***
No, w końcu napisałam ten rozdział
pierwszy. Jak widać trochę się zmieniło, mam nadzieję, że na
lepsze. Powiedzcie mi co o tym sądzicie, jeśli widzicie jakieś
błędy to dajcie znać. Jeśli ktoś zna się na betowaniu, to ja
bardzo chętnie skorzystam z takich usług. Wiedzie jak u mnie leżą
przecinki, literówki, błędy stylistyczne etc. Powiedzcie też co u
was no i kogo mam informować o nowych rozdziałach, bo pisze te
informacje, a odzew dosyć mały i nie wiem czy mi się to opłaca.
Jeśli chcecie to zapraszam do obserwowanych. Pozdrawiam wszystkich!
Ja chcę być informowana, bo obserwuję a dość rzadko tam zaglądałam ostatnimi czasy. Rozdział trochę ponury, ale ciekawy. Podobają mi się twoje opisy i przemyślenia. Wszystko gra jedną, spójną całość.
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie, czemu ta nienormalna babcia wyrzuciła dziewczynę z domu. Mam nadzieję, że niebawem się dowiem. Postać dziewczyny jest fajnie kreowana, podoba mi się też pomysł ze śmiercią matki, już na samym początku.
Co do błędów, to sama wiesz, że masz mały problem. Ja wyhaczyłam głównie kilka stylistycznych i jedno powtórzenie, gdzie napisałaś coś, a po kropce znowu to powtórzyłaś.
I chyba tyle, niecierpliwie czekam na nowy rozdział, bo nie mogę się doczekać.
Przy okazji, zapraszam do mnie na http://story-of-bellatrix.blogspot.com/
Pozdrawiam, Bellatrix
No właśnie mam zamiar wyjaśnić to dokładniej dlaczego zaszły takie, a nie inne sytuacje z babcią. Trochę błędów jest, wiem. Jeśli mogłabyś mi powiedzieć gdzie było to powtórzenie byłabym ci naprawdę bardzo wdzięczna.
UsuńW takim razie informować będę cię właśnie na story-of-bellatrix. Pozdrawiam :)
Teraz tego nie znajdę, nie ma opcji. Jak na złość! ;)
UsuńOgólnie czasami składniowo coś nie pasuje do siebie. Ale jak jest się zbyt przejętym czytaniem, to niekoniecznie zwraca się na takie małe problemy sprawy.
I szablon masz zajebisty, dosłownie. :3
A dziękuje. Chociaż ja się zastanawiam nad zmianą na trochę jaśniejszy, może w odcieniach niebieskiego? W końcu Emily zmieniła dom ;P
UsuńBabcia Emily to wredna, egoistyczna zołza, którą najchętniej wysłałabym w kosmos, bez możliwości jakiegokolwiek powrotu -.- Nie dość, że zmarła jej córka, czym jak widać zupełnie się nie przejęła, to jeszcze wyrzuciła wnuczkę na bruk. Cóż za bezduszność!
OdpowiedzUsuńCo do błędów, to nie zauważyłam takowych (może wynika to z emocji, jakie obudziły się we mnie podczas czytania rozdziału).
Pozdrawiam!
Aż takie emocje? Naprawdę? Mam nadzieję, że to dobrze ^^ Ciesze się, że tak działają na ciebie moje opisy, bo mi się zawsze wydaje, że są takie sztuczne i w ogóle. Jeśli rozumiesz o co mi chodzi ^^'
UsuńPozdrawiam i dziękuje :)
Opisy nie są sztuczne, zapewniam :)
UsuńJeśli chodzi o betowanie to polecam bloga - betowanie.blogspot.com, myślę że udałoby ci się stamtąd kogoś znaleźć :D
OdpowiedzUsuńRozdział nie wywołuję zbyt wielkich emocji, przynajmniej we mnie. Emily jest smutna, ale ja tego nie odczuwam, myślę że powinnaś więcej czasu poświęcić na opisu uczuć. Masz prosty styl pisania (ja zresztą też :D) więc według powinnaś go trochę udekorować, włożyć w niego więcej finezji. Wtedy opowiadanie będzie się przyjemniej czytało :D
Jednak podoba mi się i czekam na dalszy rozwój akcji :D Życzę powodzenia ;)
O nowych rozdziałach ja w sumie jestem informowana w obserwowanych i to dla mnie najwygodniejsze wyjście :D
Zapraszam również do mnie na unsafe-games.blogspot.com ;)
Dziękuje za stronę, na pewno się przyda.
UsuńDziękuje za rady, postaram się je wykorzystać. Ciesze się, że mi pomagasz. To naprawdę bardzo pomaga jak ktoś naprawdę wytknie błędy ^ ^
No i dziękuje za komentarz, drugi rozdział postaram się zrobić jeszcze lepszy ;P
Pozdrawiam
Świetny rozdział! :D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię twój blog, wiesz? ;3
Ciężko mi powiedzieć czy teraz jest lepiej bo nie zdązyłam przeczytać tamtej serii rozdziałów :c
Ale mi się podoba :)
Począwszy od ciekawej nazwy rozdziału, a kończąc na świetnej i ciekawej treści ;)
Mimo, że obserwuję, to proszę informuj mnie o nowych rozdziałach u mnie na:
hogwart-moimi-oczami.blogspot.com
Serdecznie pozdrawiam i weny zycze,
Stacy Malfoy
xxx
Przepraszam, że musiałaś tak długo czekać na mnie. Ostatnio mam poślizgi w czytaniu ;)
OdpowiedzUsuńCo mogę powiedzieć o tym rozdziale? Z pewnością był solidnie opisany - poświęciłaś odpowiednią ilość czasu na uczucia Emily i wygląd otoczenia. Szczególnie dobrze wczułaś się w Emily na pogrzebie ;)
Jest i ta przesiąknięta wrednotą babcia. Wydaje mi się, że w tej wersji jest jeszcze gorsza. Tak po prostu oznajmiła Emily, że nie życzy sobie jej w domu... Nic dziwnego, że dziewczyna była w takim szoku.
Widzę też, że nasza bohaterka na jakiś czas zamieszka w Dziurawym Kotle. Jestem ciekawa, co dalej. Choć ta historia ma coś wspólnego z poprzednią, to jednak nie wiem, czego się po niej spodziewać ;)
Pozdrawiam.
Na początek przepraszam, co chciałam zwrócić uwagę na zdanie: "Miała oczy podobne do tych, które posiadała mama." Wydaje mi się, że oczu nie można posiadać i to chyba błąd.
OdpowiedzUsuńAkapit: "Podeszła do mnie, mocno złapała mnie za ramię. Pociągnęła mnie w stronę przedpokoju. Jednym ruchem różdżki otworzyła drzwi, drugim ruchem różdżki uniosła i wyrzuciła mój kufer, a potem po za próg domu wystawiła i mnie."
Możesz zmienić na: "Podeszła do mnie i mocno złapała za ramie. Jednym ruchem różdżki otworzyła drzwi, a drugim uniosła kufer i wyrzuciła go na dwór. Następnie za progiem domu znalazłam się też ja." To tylko przykład, nie musisz się tym sugerować. Powtórzenia w tym miejscu naprawdę się rzucają w oczy.
"Wyszłam z miasta, szłam powoli, ponieważ wiatr nie pozwalał mi iść szybciej. Nie wiedziałam, gdzie mam się podziać, to i szłam bez sensu przed siebie. " - Powtórzenie 2x szłam.
"Było to naprawdę przyjemne uczucie i nie miałam ochoty wychodził z autobusu. Było tu zbyt wygodne i przyjemnie." - Wychodzić, 2x przyjemne.
To tyle z tego co zauważyłam, przepraszam, że tak szczegółowo, ale chciałam pomóc. Co do opowiadania to jest bardzo ciekawe i zabieram się za czytanie 2 rozdziału. Pozdrawiam :3
Opowiadanie wydaję mi się co raz ciekawsze, pięknie opisałaś uczucia, które targały Emily, łatwo było mi sobie to wszystko wyobrazić, a pomysł z zamieszkaniem w Kotle jak najbardziej przypadł mi do gustu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i idę czytać następne rozdziały.
Dziurawy kocioł :) Mam nadzieję, że tam w spokoju przetrawi swoją żałobę... Chciałabym, aby ktoś pomógł jej znieść tą stratę... Aby jej po prostu towarzyszył i pozwalał się wypłakać i wygadać, aby zwyczajnie miała w kimś oparcie.
OdpowiedzUsuńLecę do rozdziału drugiego :)
Och, trafiłam do Ciebie przypadkowo, ale strasznie się cieszę, bo sama prowadzę bloga o Severusie i jego córce:D
OdpowiedzUsuńPrzez ten przypadek zyskałaś nową czytelniczkę :D
Żal mi Emily, bo straciła matkę, a babcia okazała się straszną zołzą...a sądziłam,że każda babcia jest kochana :P
Lecę czytać dalej!
Pozdrawiam.
pysiame
Podoba mi się to, że tak dobrze opisujesz uczucia Emily. I jeszcze ta wredna babcia! Jestem bardzo ciekawa co jest w tym liście.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!