03.11
Martwi mnie fakt, że nie widzę żadnych komentarzy pod najnowszym rozdziałem? Coś z nim nie tak, że nikt nie chce komentować? Nikt tu nie wchodzi? Nikogo już moje opowiadanie nie interesuje? Bo nie wiem, czy pisać to dalej dla was, czy to nie ma kompletnie sensu. Bo jakbym chciała to pisać tylko dla siebie, to bym tego nie publikowała. A nie lubię czegoś robić i nie mieć z tego żadnej satysfakcji.
Beta: Katja
Nie
spodziewałam się takiego spotkania. Już dawno pogodziłam się z
tym, że swoją najlepszą przyjaciółkę zobaczę dopiero w
Hogwarcie, a tu, o dziwo, stała ona przede mną z szerokim uśmiechem
na twarzy. Patrzyła na mnie równie zaskoczona, co ja na nią,
pewnie tak jak ja nie spodziewała się tego spotkania. Nie czekając
na nic, przytuliłam ją do siebie, byłam tak strasznie szczęśliwa,
aż się popłakałam. Łzy spłynęły mi po policzkach i zniknęły
w gąszczu jej blond loków. Kiedy się w końcu od siebie
oderwałyśmy, przyjrzałam się jej dokładnie, jakbym nie widziała
jej co najmniej od roku. To nic, że rozstałam się z nią miesiąc
temu na peronie, dla mnie był to jednak strasznie długi okres
czasu, ostatnie trzydzieści dni okropnie się dłużyło. Moja
przyjaciółka jednak nic się nie zmieniła. Alice Walker, średniej
wielkości blondyneczka o pięknych niebieskich oczach. Jej włosy
zawsze zawijały się w śliczne sprężyste loki i często
żałowałam, że moje nigdy się tak nie układały. Alice była
najlepszą dziewczyną na świecie. Przebojowa, z tysiącem pomysłów
na godzinę. Dla swoich znajomych bardzo miła i kochana, czasami
zastanawiałam się, skąd ona bierze w sobie tyle pokładów tej
dobroci. Nie lubiła, gdy ktoś jej przeszkadzał, swojej racji
broniła jak lwica, mimo że czasami jej nie miała. Nie lubiła
przyznawać się do błędów, które zresztą przez swoje
roztargnienie często popełniała. Wydaje mi się, że ludzie w
szkole nas lubili i liczyli się z naszym zdaniem, nie miałyśmy też
wrogów ani większych spięć z innymi uczennicami. No, nie licząc
pary zarozumiałych Ślizgonek.
–
Emily! – krzyknęła blondynka.
– Pisałam do ciebie, tyle listów wysłałam, a ty na żaden mi
nie odpisałaś. Tą samą sową wracały one do mnie z powrotem –
żaliła się, patrząc na mnie swoim surowym wzrokiem.
Nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć,
żadnych listów nie dostałam. I teraz nie wiedziałam, czy to sowa
nie potrafiła mnie znaleźć, czy też profesor Snape żadnego listu
do mnie nie odbierał. Było mi trochę głupio, na pewno musiała
się bardzo martwić, a ja jej w ogóle nie poinformowałam. Ach,
trzeba było wtedy wysłać jej list. W tej chwili jednak nie było
to już ważne. Musiałam jakoś wybrnąć z tej sytuacji, nie
chciałam jej wszystkiego opowiadać tutaj, wiedziałam, że
powinnam, ale nie tu, nie na środku ulicy, gdzie ktoś mógł nas
podsłuchać. Nie wiedziałam też, czy powiedzieć jej całą
prawdę. Bałam się jej reakcji. Nie wiedziałam, jak zareaguje, to
dla mnie to duży szok, a co dopiero dla niej.
–
Naprawdę? Bo w sumie nie było
mnie u babci... ale chyba nie będziemy o tym rozmawiać tutaj –
powiedziałam dosyć szybko, trochę się zdenerwowałam.
Alice spojrzała na mnie niepewnie,
wyczuła, że coś jest nie tak, wydawało mi się często, że ona
zawsze wszystko wiedziała, ale przyjęła to do wiadomości, kiwając
delikatnie głową. Chyba postanowiła zmienić temat, bo na jej
ustach pojawił się szeroki uśmiech.
–
Tak? Byłaś w końcu w tej
Francji? Myślałam, że skoro twoja mama umarła... - zaczęła, w
połowie zdania się zacinając.
–
Spokojnie – powiedziałam cicho.
– Wiesz co, chodźmy na lody.
Alice zgodziła się i obie ruszyłyśmy
w stronę Lodziarni Floriana Fortescue. Był to mały sklepik
niedaleko przejścia pomiędzy Dziurawym Kotłem a Pokątną.
Utrzymany w dojść jasnych, cukierkowych kolorach, a nad drzwiami
stały zaczarowane dzieci, które, zajadając lody, machały do
przechodniów i zachęcały ich do wejścia do środka. Kiedy już
się tam weszło, trafiało się do wspaniałej krainy smaków i
zapachów, chociaż nie tak cudownej, jaką było Miodowe Królestwo.
Za drewnianą ladą stał pan Florian wraz ze swoim pomocnikiem i z
radością obsługiwał kupujących. Obydwie podeszłyśmy do niego i
zaczęłyśmy wybierać smaki lodów które chciałyśmy kupić.
–
Co dla pań? – zapytał,
posyłając każdej z nas uroczy uśmiech.
–
Dwa razy po jednej gałce, jedna
czekoladowa, druga wiśniowa – powiedziała Alice, podając mu
odliczoną kwotę pieniędzy.
Nie musiałyśmy długo czekać, już
po chwili siedziałyśmy przy stoliku zaraz pod ścianą, tak, że
miałyśmy dobry widok i na ulicę, i na wejście do sklepu. Zapadła
niezręczna cisza. Ja nie wiedziałam, jak zacząć, Walker też nie
wiedziała, jak mnie o wszystko wypytać, a widziałam po niej, że
ją korci. Ciekawość, to była jej najgorsza cecha. Zawsze wszystko
chciała wiedzieć, czasem było to bardzo pomocne, a czasem
denerwujące.
–
Jak ci mijają wakacje? –
zapytałam w końcu, chcąc przerwać tę ciszę.
Blondynka od razu zaczęła mówić.
Okazało się, że spędziła ten czas z rodziną w swoim domku
letniskowym. Poznała tam młodego czarodzieja, który ją podrywał,
a ona miała wielką radochę z rozmowy z nim. Mimo miło spędzonego
czasu, niektóre kwestie różniły ich przez jego pochodzenie z
Durmstrangu i przedstawiane przez niego wartości moralne. Jak
wiadomo, w jego szkole uczono czarnej magii, co niestety Alice się
nie podobało, a on będąc zbyt wylewnym, nie zachowywał tych
informacji dla siebie. Zresztą, jak sama Alice stwierdziła, wyszło
w końcu na to, że chodziło mu tylko o jej wygląd, a kiedy
opowiadała o Hogwarcie, to ten zamiast jej słuchać, patrzył tylko
na jej piersi. Słuchając tych opowiadań, na chwilę zapomniałam o
tym, co mnie spotkało. Cieszyłam się, że dziewczyna spędziła
miło wakacje i że nie dała się zbyt pewnemu siebie chłopakowi,
który, jak to określiła Walker, z twarzy przypominał bardziej
pawiana niż człowieka. Kiedy jednak Alice skończyła, na mojej
twarzy pojawiły się dziwny smutek i ból, których mimo
największych starań nie potrafiłam ukryć.
–
Emily, co się dzieje? –
zapytała w końcu blondynka. – Nie martw się, wszystko się
ułoży.
–
Nic się nie ułoży –
odpowiedziałam z wyczuwalną złością w głosie.
Trochę się uniosłam, ale, mimo że
bardzo cieszyłam się szczęściem przyjaciółki, trochę jej
zazdrościłam, co wpłynęło na moje zachowanie. Alice chyba cały
czas myślała, że chodzi tylko i wyłącznie o śmierć matki.
Teraz jednak było coś więcej. Snape, mieszkanie samej w Dziurawym
Kotle, zniszczone wyobrażenie idealnej matki przez kilka zdań
wypowiedzianych przez profesora. Chyba wolałam żyć w przekonaniu,
że moja mama była najlepszą kobietą pod słońcem, niż ze
świadomością, że zachowywała się tak, jak to on określił.
Pyszna, zabawiająca się uczuciami innych? Z moich ust wydobyło się
ciche prychnięcie. Podparłam łokcie o stół, na dłoniach
położyłam brodę, wpatrzyłam się przed siebie, przypominając
sobie, że za kilka godzin znowu zostanę sama.
–
Emily, co się dzieje? –
Dziewczyna zapytała ponownie.
Alice siedziała obok i wpatrywała we
mnie, powoli zajadając swoje lody. Czuła, że nie chcę rozmawiać
na ten temat, ale była bardzo przejęta i chciała, abym jej
powiedziała co się dzieje. W sumie to jej współczułam, nie
chciała mnie denerwować, ale ciekawość wygrywała.
Coś mnie tknęło, czułam się tak,
jakbym miała się zaraz rozpłakać. Miałam dość siedzenia w tym
cukierkowym, słodkim królestwie i przyglądania się rozbawionym
dzieciom, którzy wraz z rodzicami przyszli tu, aby zjeść lody. Ich
szczęście denerwowało mnie. Wstałam, przeszłam obok przyjaciółki
i jak gdyby nigdy nic wyszłam z lodziarni. Zdezorientowana
dziewczyna wybiegła za mną, ale nie zatrzymałam się. Poczułam,
że muszę się przewietrzyć, odetchnąć trochę świeżym
powietrzem. Naciskanie Alice, rozbawione twarze młodych przyszłych
czarodziei sprawiło, że znowu mój humor, jakikolwiek on nie był,
prysnął jak bańka mydlana. Szłam przed siebie, sama nie wiedząc
dokładnie, dokąd. Kroczyłam powoli, tak, że Alice spokojnie mnie
dogoniła. Kiedy to zrobiła, nie odezwała się do mnie słowem.
Wyszłyśmy z Pokątnej, przeszłyśmy przez Dziurawy Kocioł i
wyszłyśmy na niemagiczną część Londynu.
Ulice jak zawsze tętniły życiem,
ludzie śpieszyli się gdzieś, na chodnikach był więc tłok, który
strasznie mnie denerwował. Samochody stały w korkach, co chwilę
trąbiły klaksony, kierowcy krzyczeli albo ogłuszał nas sygnał
jeżdżących mugolskich uzdrowicieli w pojazdach, które próbowały
przecisnąć się przez podwójny wężyk samochodów.
Poszłyśmy chodnikiem, przeszłyśmy
przez jedne pasy, potem drugie. Po kilkunastu minutach trafiłyśmy
do parku niedaleko mojego domu. Lubiłam to miejsce, kiedy byłam
mała, często bawiłam się w nim z innymi dziećmi. Mama nie robiła
mi problemów, że spędzam czas z mulogami, a i ja miałam zabawę.
Od jej śmierci nie byłam w domu, bałam się tam iść sama, między
innymi dlatego nie przyszłam tutaj, kiedy babcia wyrzuciła mnie na
bruk. Czułam jednak, że dzisiaj jest to odpowiedni moment.
–
Opowiem ci wszystko, ale w domu.
Pójdziesz ze mną? – zapytałam.
Alice zdziwiona spojrzała na mnie, na
początku chyba nie zrozumiała sensu moich słów, ale po chwili
zgodziła się. Przeszłyśmy więc przez park, do którego
trafiłyśmy, i stanęłyśmy przed starym szeregowcem. Zbudowany z
czerwonej, już kruszącej się cegły, dach pokryty był czarną
dachówką, zaś przed wejściem do domów stały małe ogródki,
którymi gospodarze mogli się zajmować. Mój nie był jakoś
specjalnie ukryty, stał pomiędzy dwoma innymi należącymi do
mugoli.
Akurat kiedy szukałam w torebce
klucza, drzwi sąsiadów otworzyły się. Na dwór wyszła dziewczyna
w moim wieku. Widząc mnie, pomachała mi i podbiegła bliżej.
–
Och, Emily! Tak strasznie mi
przykro z powodu twojej mamy. Chcieliśmy iść na pogrzeb, ale nie
wiedzieliśmy, gdzie się miał odbyć – mówiła dziewczyna,
chcąc usprawiedliwić swoją i rodziny nieobecność.
–
Dziękuję, to było daleko, moja
babcia wszystko organizowała – odpowiedziałam uprzejmie,
musiałam jednak szybko zakończyć tę rozmowę. – Wiesz, w sumie
to się śpieszę.
Dziewczyna posmutniała, wiedziałam,
że potraktowałam ją trochę zbyt ostro, ale tak będzie dla niej
lepiej. Czułam, że więcej się nie spotkamy. Zrozumiała chyba tę
sytuację. Powiedziała coś jeszcze, że w sumie ona też jest
umówiona z chłopakiem i musi już iść. Przytuliła mnie,
pocałowała w policzek, a potem odeszła. Było mi przykro, od
małego bawiłam się z nią na podwórku, ale niestety, takie było
życie.
–
Kto to? – zapytała Alice, kiedy
dziewczyna zniknęła za rogiem.
–
Koleżanka z dzieciństwa –
odpowiedziałam.
W końcu znalazłam klucz, przeszłam
przez furtkę, wspięłam się po małych schodkach i stanęłam przy
drzwiach. Otworzyłam je, a następnie weszłam wraz z przyjaciółką
do środka.
Było to naprawdę ładnie urządzone
miejsce. Stałam w przedpokoju, w małym, podłużnym pomieszczeniu
ze schodami na górę. Na ścianach wisiało dużo ruchomych obrazów,
w kątach stały rośliny, które pokryły się warstewką kurzu.
Przez dłuższą chwilę patrzyłam przed siebie, nie bardzo wiedząc
od czego zacząć. Do moich nozdrzy dotarł bardzo przyjemny, dobrze
mi znany zapach, który powodował ucisk w gardle i momentalną chęć
rozpłakania się. Przecież to właśnie tym zapachem pachniała
mama. Wzięłam kilka głębszych wdechów, rozejrzałam się,
blondynki nie było obok mnie. Weszłam do salonu. Alice siedziała
na kanapie i wpatrywała się w wyłączony telewizor, po chwili
wstała i zaczęła krążyć po pokoju, przyglądając się kolejnym
zdjęciom. Walker była już tu kiedyś, spędziła ze mną całe
wakacje kilka lat temu i miała okazję poznać moją mamę. Jednak
od jej ostatniego pobytu tutaj dużo się zmieniło.
–
Emily – powiedziała Alice. –
To ty?
Przeszłam przez cały pokój,
podeszłam do niej i spojrzałam na zdjęcie. Przedstawiało ono mnie
i mamę w ostatnie święta, miałam ładnie ułożone włosy, więc
może dlatego Alice mnie nie poznała.
Po policzku popłynęły mi łzy.
Zdjęłam obraz z ściany i przytuliłam go do siebie. Znowu się
rozpłakałam. Przyłożyłam czoło do ramienia przyjaciółki,
licząc na to, że zostanę przytulona. Tak bardzo brakowało mi
ciepłego dotyku, którym byłam obdarzana przez mamę. A ten Snape
mówił, że była ona zupełnie inna. W ogóle jej nie znał!
Blondynka widząc, że przytulam się
do niej zapłakana, objęła mnie ramieniem. Zaprowadziła mnie do
kanapy, usiadłyśmy na niej, dziewczyna pozwoliła mi się uspokoić.
Patrzyłam przed siebie, tak jak ona jeszcze przed chwilą, w
telewizor. Pokój ten, nie licząc ruszających się zdjęć,
wyglądał całkiem mugolsko. Wcześniej wspomniany telewizor, który
bez większych problemów odbierał zwykłe programy, meble kupione w
mugolskich sklepach, niebieskie firanki zwisające od sufitu aż do
ziemi. Bardzo lubiłam to pomieszczenie, nigdy się ono nie
zmieniało, ale nigdy też mi się też nie znudziło. Uwielbiałam
je, po prostu.
Kiedy w końcu się jakoś uspokoiłam
i odsunęłam od przyjaciółki, i rozejrzałam się po obrazach.
Wszystkie postacie na nich patrzyły na mnie z żalem, nie wiedząc
chyba za bardzo, co mają powiedzieć. Były to zdjęcia przede
wszystkim rodziny, która nie odsunęła się od mamy i zawsze nas
wspierała, większość już niestety nie żyła.
–
Emily, podejdź tu – usłyszałam.
Odezwała się do mnie ciocia Betty.
Wstałam z kanapy i podeszłam bliżej.
–
Tak bardzo nam przykro, ale musisz
być silna. Rozumiesz? Jeśli będziesz kiedyś potrzebować pomocy,
to pamiętaj, że masz nas – powiedziała, na co ja pokiwałam
delikatnie głową. – Może jesteśmy obrazami, ale mamy swój
rozum i zawsze ci pomożemy.
Słowa cioci były dla mnie naprawdę
ważne, cieszyłam się, że chociaż część rodziny jest ze mną.
Nie to, co moja babcia.
–
Chodź na górę – powiedziałam
do Alice.
Obydwie weszłyśmy na piętro.
Korytarzyk tutaj był bardzo podobny do tego na dole. Na przeciwko
schodów znajdowało się wejście do pokoju mamy. Nie dałam rady
oprzeć się i weszłam do środka.
Bywałam tam dosyć rzadko, ponieważ
już dawno przestało interesować mnie to, co mama trzymała w swoim
pokoju. Wychodziłam z założenia, że to jej rzeczy i mi nic do
tego. Tak samo ja jej nie pozwalałam wchodzić bez pytania do
siebie, tak więc teraz nie bardzo wiedziałam, czego mogę się
spodziewać. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po wejściu do
pomieszczenia, to zielone ściany. Takiego koloru mama sobie kiedyś
zażyczyła, stwierdzając, że przecież zielony uspokaja. W pokoju
stały jasne meble, duże dwuosobowe łóżko zajmowało ponad połowę
wolnej przestrzeni, a podłoga była wyłożona drewnem. Na ścianach
i na komodzie stały kolejne zdjęcia z każdego etapu mojego życia.
Od narodzin, pierwsze pójście do Hogwartu, pierwszy przelot na
miotle w wakacje po pierwszej klasie, wyjazd do Stanów i kolejne z
ostatnich świąt. Widząc to poczerwieniałam, nie spodziewałam się
takiej ilości pamiątek na wierzchu. Kiedy ostatni raz tu byłam,
tyle tego tu nie było. Musiała mnie bardzo kochać, skoro to
wszystko wystawiła. Znów poczułam, że zaraz się rozpłaczę,
widok mnie nieświadomej tego, co się niedługo wydarzy i
roześmianej twarzy mamy sprawiał mi okrutny ból. Wchodzenie do
tego pokoju nie było chyba najmądrzejszym pomysłem. Zerwałam się
z miejsca i wyszłam stamtąd szybciej, niż tam weszłam.
Wpadłam do swojego pokoju, rzuciłam
się na łóżko i ukryłam twarz w poduszkach. Dookoła zaczęły
unosić się drobinki kurzu i to właśnie przez ciche kichnięcie
zorientowałam się, że nie jestem już w pokoju sama. Alice weszła
do pomieszczenia za mną, usiadła na łóżku obok i gładząc mnie
po głowie, rozglądała się. Od jej ostatniej wizyty tutaj nie
zmieniło się zbyt wiele. Te same jasnofioletowe ściany, duże,
dwuosobowe łóżko, szafa, komoda i biurko. Żaden nowy sprzęt nie
przybył, nic też nie ubyło. No, może tylko ściany były inaczej
udekorowane proporczykami Ravenclawu zdjęciami zrobionymi w szkole i
obrazami.
–
Opowiesz mi w końcu, co się
dzieje? – zapytała Alice, kładąc mi rękę na ramieniu.
Popatrzyłam na nią i westchnęłam
cicho. Skoro obiecałam, to nie mogłam się teraz nie wywiązać.
Bałam się tego jednak, nie wiedziałam, jak zareaguje, to mógł
być dla niej wielki szok, tak jak dla mnie wtedy. Podniosłam się,
usiadłam naprzeciwko niej i zaczęłam bawić się narzutą, gniotąc
kawałek materiału w dłoni.
–
Ja nie mieszkałam z babcią w te
wakacje – powiedziałam szybko. – Wyrzuciła mnie z domu zaraz
po pogrzebie.
Nie patrzyłam Alice w oczy, nie
wiedziałam, jak zareagowała na pierwszą część opowieści. Nie
mogłam powiedzieć jej od razu wszystkiego, to byłoby zbyt dużo, a
informacje przecież trzeba dawkować.
–
Ja nie wiem, jak ja mam ci to
opowiedzieć – zaczęłam. – Na pogrzebie dostałam list od
mamy, z którego dowiedziałam się, że mój ojciec wcale nie żyje,
tylko...
Nie mogło mi to przejść przez
gardło, Alice chwyciła mnie za ramię i szarpnęła trochę za
mocno, bo aż mnie zabolało. Chciała mnie popędzić, chciała,
abym w końcu to wszystko z siebie wykrztusiła.
–
No mów! – ponagliła mnie.
–
Profesor Snape jest moim ojcem.
Nie wiedziałam tego, w liście też nie było napisane! Ale był
adres... a ja tam pojechałam. A to był jego dom – powiedziałam
w końcu.
Z ust Walker wydobył się cichy jęk,
szybko zasłoniła je dłonią. Popatrzyłam na nią w końcu ze
łzami w oczach, ale ona już nie siedziała obok mnie. Wstała,
zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Wyglądała na naprawdę
zdezorientowaną, to chodziła, to przystawała, patrzyła na mnie,
zaczynała kręcić nerwowo głową i znów zataczała kółko, aby
po raz któryś z kolei minąć mnie w czasie swojej przechadzki.
Chwilę to trwało, ja się nie odzywałam i ona też nie. Położyłam
się na łóżku, skuliłam i patrzyłam przed siebie trochę
otępiałym wzrokiem.
–
To nie możliwe... Profesor Snape
twoim ojcem? Znaczy chodziły plotki, że... – zaczęła, szybko
przerywając.
–
Plotki? – zapytałam.
Momentalnie się podniosłam. Nigdy
przecież nie słyszałam o żadnych plotkach, a ona nagle wyskakuje
mi z takim czymś, jakbym miała mało problemów na głowie.
Zmarszczyłam brwi, patrzyłam na nią, nie wiedziałam, czy z
większą ciekawością, czy zdenerwowaniem.
–
No, kilka lat temu coś gadali, że
jesteś do niego podobna. No i talent do eliksirów, mówią, że
jesteś lepsza niż Granger.
Westchnęłam cicho, czyli jednak było
coś widać. Ja podobieństwa nie znalazłam, może dlatego, że
swoją twarz znałam od zawsze? Dziwiło mnie, że nic takiego do
mnie wcześniej nie dotarło, chyba bardzo dbali o to, żebym niczego
się nie dowiedziała. Spojrzałam ze złością na Alice, nie bardzo
wiedząc, co mam powiedzieć. W końcu wzięłam głębszy wdech,
musiałam wyjaśnić z nią jeszcze jedną sprawę.
–
Po pierwsze – zaczęłam –
dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
–
Przepraszam – odpowiedziała
tylko.
–
Heh, zresztą nie ważne. Po
drugie, pamiętaj, nikt nie może się o tym dowiedzieć. Ani twoi
rodzice, ani nikt ze szkoły, rozumiesz? To bardzo ważne.
Alice pokiwała głową; miałam
nadzieję, że zrozumiała, że nikt to naprawdę znaczy nikt.
W domu spędziłyśmy jeszcze kilka
godzin, wzięłam trochę więcej swoich rzeczy, trochę
posprzątałam, podlałam rośliny. Alice, speszona informacjami,
które mi przekazała, zaszyła się w salonie i pooglądała
mugolską telewizję, twierdząc, że nieprędko będzie miała znowu
taką okazję.
Po południu stałyśmy już przed
domem, w dłoni trzymałam dodatkową walizkę z ubraniami. Alice
poszła na zwiady, sprawdzić, czy aby na pewno nikt nam się nie
przygląda, a ja postanowiłam zabezpieczyć jakoś dom przed
ciekawością mugoli.
–
Colloportus – powiedziałam,
celując w zamek od drzwi.
–
Idziemy? – zapytała mnie Alice.
Kiwnęłam głową, a następnie
ruszyłyśmy w stronę jednej z pustych uliczek. Alice stanęła na
krawężniku i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
–
Może pojedziesz do mnie do domu?
– zapytała Walker.
–
Nie wiem czy mogę, profesor
Dumbledore kazał mi zostać w Dziurawym Kotle. I tak cudem udało
mi się wyrwać z domu profesora – odpowiedziałam. – Spotkamy
się na peronie. Będę pisać.
Błędny Rycerz pojawił się w tej
samej chwili, podeszłam do przyjaciółki, przytuliłam ją bardzo,
bardzo mocno, a następnie obserwowałam, jak wsiada do pojazdu i
odjeżdża. Ja nie pojechałam razem z nią, zaraz i tak musiałabym
wysiadać, a chwila spaceru na pewno dobrze mi zrobi. Było mi tylko
przykro, że nie mogę spędzić z nią reszty wakacji, ale tak
będzie lepiej dla niej. Nie chciałam psuć jej ostatniego miesiąca
swoim złym humorem.
***
W końcu rozdział jest. Zbetowany przez nową betę, Katję, której za to bardzo dziękuje. Z bety Taimi zrezygnowałam, bo przepraszam bardzo, ale czekanie trzy tygodnie na jakikolwiek odpis, to trochę zbyt długo. I tak się zresztą nie doczekałam. Standardowo, jeśli widzicie jeszcze jakiś błąd to mówicie, jest już u mnie dwunasta w nocy i mogłam coś przeoczyć. Mam nadzieję, że nie, ale jeśli jednak, to przepraszam. Nowy rozdział, specjalny, o życiu matki Emily i Severusa powinien pojawić się za jakiś miesiąc. Ciągle, praktycznie dzień w dzień siedzę i się uczę z biologii i chemii. trochę tego jest.
A już tak na sam koniec, pragnę wam przypomnieć, że zapraszam was wszystkich na forum, którego bannery rozrzucone są po całym blogu. Szukamy postaci kanonicznych, aktualnie jet bal halloweenowy, zaraz potem będzie lekcja i spotkanie klubu Ślimaka prowadzone przeze mnie, tak więc chętnych zapraszam!
Pozdrawiam was wszystkich serdecznie i do zobaczenia!
Kurczę muszę Cię przeprosić. To, że pod poprzednim rozdziałem nic nie napisałam, a na komentarz pod tym musiałaś długo czekać mogę usprawiedliwić tylko tym, że byłam trochę w rozjazdach, a nie chciałam, czytać Twojego bloga na szybko i byle jak, tylko się na tym skupić żeby móc potem napisać coś konkretnego.
OdpowiedzUsuńDobra, koniec ględzenia o sobie.
Oba rozdziały były świetne. W czwórce do gustu bardzo przypadł mi opis Dziurawego Kotła. W piątce chyba lodziarni. Bardzo trafny. Ale opisy Alice i domu Emily też mi się podobały (szczególnie mówiący obraz cioci Betty).
Z błędów to rzuciła mi się w oczy tylko literówka w słowie "Durmstrang", gdzie zjadłaś "r". Sprawdzałam w Czarze.
Co do ilości komentarzy tutaj to też jestem szczerze zdumiona. Najbardziej boli mnie fakt, że na blogach gdzie aż się roi od Mary Sue i braku logiki jest kupa komentarzy, obserwatorów i czytelników, a na blogach dobrych jak na lekarstwo. Wiem z doświadczenia jak beznadziejnie się pisze bez motywacji i konstruktywnej krytyki. Podziwiam Cię też za to, że dajesz radę godzić szkołę z szybkim (jak dla mnie) dodawaniem kolejnych rozdziałów, które są na dodatek bardzo dobre. Bardzo się cieszę, że znalazłam Twojego bloga, bo nie ma jak to mieć co poczytać.
Myślę, że czyta go całkiem sporo osób, ale do jednej możesz być pewna na 100%.
Gorąco pozdrawiam, przytulam i zachęcam do dalszego pisania
~Dawna Strzyga
Dziękuje :) Myślałam już, że nikt do mnie nie zagląda. Naprawdę się zdziwiłam, bo zazwyczaj komentarz jakiś praktycznie do razu, na drugi dzień się pojawiał. A tu ani widu, ani słychu. Ciesze się, jednak, że ktoś się znalazł :)
UsuńCiesze się, że ci się podobało, literówkę zaraz poprawię. Możliwe, że umknęło.
Pozdrawiam i zapraszam ponownie za jakiś miesiąc na kolejny rozdział :)
Przeczytam na pewno, nawet jak nie odezwę się od razu jak było tym razem (ale się postaram).
UsuńIlość komentarzy pod tym rozdziałem faktycznie zaskakująca. Tym bardziej, że 41 osób Cię obserwuje.
No cóż, co ja poradzę :( Nie będę do każdego obserwującego mnie wbijać na konto i na blogach informować, że jest nowy rozdział. Po to jest ta opcja, żeby sami zauważyli, kiedy pojawiło się coś nowego.
UsuńDobra, widzę ten wpis o, u góry, to dam znać, że żyję i jestem :)
OdpowiedzUsuńZe swoim opowiadaniem idę w tempie żółwim... Nie chcę zwalać winy na obowiązki szkolne, ale... chyba będę musiała.
Ostatnio postanowiłam wziąć się za siebie i nadrobić zaległości ;) Jutro jadę na konkurs z matematyki (kolejny :D) i podobno będziemy z godzinę czekać na dworcu, więc zamierzam sobie w międzyczasie rozdział doczytać, więc bardziej konkretny komentarz dodam jutro, ew. pojutrze.
Dobrze, poczekam ;) Powodzenia na konkursie! :)
UsuńDzięki :D W sumie to prawie wygrałam. Tak, prawie, prawie, ale jestem zadowolona ;)
UsuńRozdział dobry.. Może trochę mało w nim akcji, ale właściwie za bardzo mi to nie przeszkadzało. Dobrze, że skupiłaś się na relacji Emily-Alice. Bądź co bądź, dla głównej bohaterki przyjaciółka jest teraz najbliższą żyjącą osobą.
Czekam na dalszy ciąg, a szczególnie na historie z przeszłości mamy Emily :)
Tak, tak, to już będzie następny rozdział ;) Pojawi się gdzieś pewnie za miesiąc. Mam nadzieję, że do tego czasu frekwencja moich czytelników wzrośnie <3
UsuńW końcu dopadłam bloggera i zobaczyłam twój wpis gdy przeglądałam cóż mnie ominęło. Od razu oczywiście weszłam do Ciebie na bloga. Swoją drogą, u mnie też zbyt wielu czytelników nie mam, mimo, że na początku było ich znacznie więcej, ale gdy na przykład przestałaś komentować moje rozdziały, uznałam, że straciłaś zainteresowanie moim opowiadaniem, o ile takowe kiedyś w ogóle istniało ;) Twoje czytam bo je po prostu bardzo lubię i jestem do niego jakoś tak dziwnie przywiązana :) Jednak od pierwszego września jestem w nowej szkole i mam urwanie głowy z nadrabianiem materiału, z tego powodu między innymi przestałam pisać opowiadania, w weekendy jestem w rozjazdach odcięta od internetu i laptopa. Tak więc jak tylko znajdę czas od razu nadrobię zaległości :) Promis.
OdpowiedzUsuńPs. Ten szablon jest dla mnie zbyt jasny, poprzedni był moim zdaniem po prostu idealny do historii Emily, to tak tylko przy okazji ;)
Pozdrawiam! :*
Dawna Joy
A co miałam czytać, skoro Zakazane-wspomnienie przestałaś pisać? :( No chyba, że jest jakieś opowiadanie, o którym nie wiem? XD
UsuńZakazane spojrzenia kochana ;) Opowiadanie jedno jest w planach, ale na razie nie mogę się uporać z nawalającym bloggerem.
UsuńNawala ci blogger? Mi wszystko działa okej o.O Apropo szablonu co mówiłaś, że poprzedni był lepszy - jutro powinien pojawić się nowy :D Jak dla mnie jest śliczny <3
UsuńWitam!
OdpowiedzUsuńMoże od początku Cię przeproszę, ponieważ w ogóle nie widać mnie na blogu. Niestety, nie mam czasu na własne pisanie bloga, a co dopiero na napisanie porządnego komentarza.
Rozdział jest świetny! Ciekawi mnie, nawet bardzo, jak potoczą się dalsze losy Emily.
Zresztą mówiłam Ci, jak kocham twoje dialogi i opisy? Love, love, love!
Niestety, muszę już lecieć się uczyć na poprawkę z niemieckiego.
Pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam. Pod 6 rozdziałem, napiszę coś więcej. :)
Dziękuje ci bardzo :) Cieszę się, że się podoba :) Powodzenia na poprawie!
UsuńPrzeczytałam całe twoje opowiadanie i mam nadzieję, że go nie porzuciłaś, kiedy następna notka? Bo bardzo bym chciała poczytać *_*
OdpowiedzUsuńA rozdział cudowny, jak zresztą pozostałe ;D